W tym roku lubuscy winiarze znaleźli się w obliczu niespotykanego dotąd kryzysu. Kwietniowe mrozy, które niespodziewanie nawiedziły region, przyniosły ogromne straty, niszcząc uprawy winorośli i stawiając pod znakiem zapytania przyszłe zbiory. Pomimo heroicznych prób ratowania swoich winnic, właściciele muszą teraz zmierzyć się z tragicznymi konsekwencjami i niepewnością, co do przyszłości swojej produkcji.
Pod koniec kwietnia, gdy termometry pokazały nawet -7°C, winiarze walczyli o swoje uprawy, próbując je ocieplić za pomocą specjalnych zniczy i helikopterów mieszających powietrze. Ryszard Żelazny, właściciel Winnicy Żelazny, dramatycznie opisał te wydarzenia w mediach społecznościowych: – Jaka „piękna” klęska – wina nie będzie! Po kilkudniowej, a tak właściwie kilkunocnej walce, lubuscy winiarze poszli spać.
Niestety, ich wysiłki okazały się niewystarczające. Mrozy, które nadeszły po ciepłych tygodniach wiosny, zniszczyły wiele roślin, a ogrzewanie winorośli pomogło jedynie w pierwszych nocach.
Gdy winiarze zdali sobie sprawę z ogromu zniszczeń, spotkali się z wojewodą, aby omówić możliwe działania ratunkowe. Uzgodniono, że poszkodowani będą mogli składać wnioski o powołanie komisji do szacowania szkód. Komisje te nadal pracują nad oceną strat, odwiedzając winnice i dokumentując zniszczenia.
Pomimo trudności, winiarze nie zaprzestali swoich działań promocyjnych. Współorganizowali Dni Otwartych Winnic, które odbyły się od 30 maja do 1 czerwca, starając się przyciągnąć turystów i zapewnić sobie choćby minimalne dochody.
– Jeżeli winorośle, które odbiły, będą owocujące, to jest opóźniona wegetacja. Nie wiadomo, czy zdążą dojrzeć owoce do takiego poziomu dojrzałości, żeby dały dobrej jakości wino
– wyjaśnia Roman Grad, prezes Stowarzyszenia Promocji Winnic i Produktów Regionalnych oraz właściciel Winnicy Julia.
Grad podkreśla, że uprawa winorośli wymaga ciągłej pielęgnacji, niezależnie od tego, czy plony będą, czy nie. Koszty związane z ochroną roślin przed chorobami, rekultywacją gleby i opryskami są nieuniknione. Brak zbiorów oznacza nie tylko straty finansowe, ale także problemy z dalszym prowadzeniem działalności.
Pomimo poniesionych strat, winiarze nie tracą nadziei. – Odradzają się pędy, na pewno jakiś procent zbiorów będziemy mieli, ale jaki i jakiej jakości będą owoce, trudno przewidzieć w tym momencie – mówi Grad. Wszystko zależy teraz od warunków pogodowych w nadchodzących miesiącach.
Właściciele winnic, tacy jak Kinga i Robert Koziarscy z Winnicy Kinga pod Nową Solą, starają się pozostać optymistami, choć sytuacja jest trudna. – Zaglądamy, oglądamy, przycinamy i nadal liczymy straty… Winorośl podnosi się pomalutku, a co to będzie, czas pokaże – piszą w mediach społecznościowych.
Tytus Fokszan z Winnicy Pod Winną Górą w Cigacicach również obserwuje, jak jego uprawy radzą sobie po mrozach. Na niektórych krzewach owocowania prawie w ogóle nie ma, podczas gdy inne radzą sobie lepiej.
Lubuscy winiarze stają przed niezwykle trudnym wyzwaniem. Mrozy, które nawiedziły region w kwietniu, przyniosły ogromne straty, zagrażając tegorocznym zbiorom winogron. Mimo podjętych działań ochronnych, natura okazała się silniejsza. Winiarze, mimo trudnej sytuacji, nie rezygnują i liczą na poprawę warunków pogodowych, które pozwolą na uratowanie części zbiorów.
Przyszłość lubuskich winnic zależy teraz w dużej mierze od pogody, która może zdecydować o jakości i ilości przyszłych zbiorów. Winiarze pozostają pełni nadziei, że jeszcze będzie przepięknie i normalnie, jak śpiewały słowa piosenki cytowanej przez Ryszarda Żelaznego.
Źródło: https://krosnoodrzanskie.naszemiasto.pl/